Kiedy ma się morze wolnego czasu, ocean, rzekłaby Kora, można
uprzejmie załatwiać różne sprawy swojego mężczyzny, który nie jest aż takim
szczęściarzem i pracuje do późnego popołudnia. Kiedy odbieram w urzędzie
dokumenty uzbrojona w jego dowód osobisty, słyszę zaskoczona od pani w okienku:
„A kim pani jest dla pana?” Nie mam czasu do namysłu. „Narzeczoną!”,
odparowuję.
Bullshit, nie jestem żadną narzeczoną, więc dlaczego mam wrażenie, że jeśli dorosła kobieta powie: „Dziewczyną”, będzie brzmiało niepoważnie, bo mury liceum opuściła w czasach walkmana ? W dwudziestym pierwszym wieku singielek zamiast starych panien, partnerów kohabitacyjnych, a nie konkubentów, fejsbukowego statusu, który aż nazbyt rzetelnie określa z kim i na jakich zasadach sypiasz, oraz kredytów mieszkaniowych dla samotnych, dla pani z urzędu wolę być narzeczoną, bo to sugeruje, że będę żoną, czyli wszyscy zdrowi i żyją po bożemu. Teraz, w domowym zaciszu, myślę sobie, że przecież wcale mnie nie dotyczy ta staroświecka paplanina, ta nomenklatura czasów Jane Austen, ale moja podświadomość, wzięta z zaskoczenia, ewidentnie robi pod siebie w tej kwestii.
Cóż, ten najtrwalszy i najbardziej harmonijny
Jak siebie nazywacie? A które nazwy to dla Was obciach i
zadęcie? Nie chciałam użyć tego sformułowania, bo jest równie ograne i
słabiuteńkie, co „amatorzy białego szaleństwa”… ale czy musimy i potrzebujemy
się szufladkować?
Doskonale to rozumiem...mówienie mój chłopak przychodzi mi coraz ciężej...wydaje mi się to infantylne mimo, że tak jest i układ takiego związku bynajmniej nie jest infantylny...
OdpowiedzUsuńNo właśnie... "Mój chłopak" brzmi infantylnie, "mój partner" - pretensjonalnie. Jak się w takim razie nazywać? :)
UsuńPan i Władca :P
UsuńW łóżku - czemu nie ;))
Usuń