Nie mogłam się powstrzymać, żeby
nie umieścić tutaj tego tytułu. Od razu przywodzi na myśl Allenowski film pełen
perwersyjnych wtrętów, masochistycznych ekscytacji i seksu. Seksu przede
wszystkim.
I taki jest ten stary zbereźnik,
Kosiński, bardzo martwy twórca skandalizujących książek o Holokauście, owiany
legendą, diabelnie dziwaczny i inteligentny samobójca. Kochanek Urszuli Dudziak, Polak na emigracji
w Stanach, bohater powieści Janusza Głowackiego „Good Night Dżerzi” (skądinąd
fantastycznie mrocznej i inspirującej), autor „Malowanego Ptaka”, o którym nie
wiadomo tak naprawdę czy sam go napisał. Kosiński jest ewidentnie postacią,
która wniosła do pisarskiego nurtu konfesji dużo świeżości, a właściwie
wywróciła ten nurt do góry nogami.
Chełpimy się Kosińskim, bo
wywodził się z polskiego poletka, był kontrowersyjny i doceniony za oceanem.
Wpadła mi w ręce jego mniej znana tu książka, „Diabelskie drzewo”, której
wydawca przytacza na obwolucie zachwyconych redaktorów amerykańskich tytułów.
„Cóż za talent!”, „Nikt urodzony w Ameryce nie potrafiłby potraktować tego
tematu w ten sposób!”. Cóż to za temat? Banalny i cudowny jednocześnie. Czyli pieniądze
i seks. Wciela się w tej opowieści Kosiński w postać znudzonego milionera
żywcem osadzonego w realiach lat osiemdziesiątych, który czas spędza głównie na
miłosnych uniesieniach z długonogimi modelkami o imieniu Karen lub Barbara oraz
na wciąganiu kokainy w gustownie urządzonych rezydencjach. A wszystko to
poprzeplatane opisami zrujnowanego dzieciństwa, głębokiej alienacji i
przyjemnymi, filozoficznymi cytatami. Cóż może być wreszcie piękniejszego od
pisania o miłości? Pisanie o sadomasochistycznym seksie. Wulgarne są to opisy,
czyli takie od których trudno nam się oderwać. Zaryzykuję stwierdzeniem, że
nasz własny, polski Kosiński jest pionierem i inspiracją dla „50 twarzy
Grey’a”, tylko serwuje nam swoje perwersje znacznie strawniejszym językiem,
przez co jego literacki sznyt ma nieodparty urok. Niezwykle gładko czyta się
monolog głównego bohatera, Jonathana Whalena, i nie, nie udało się pisarzowi
przechytrzyć czytelnika – na każdej karcie tej książki czuć jej autora. Chociaż
pewnie o to chodziło.
Wybrzmiewa w historii literatury
myśl Michała Kotta, który stwierdził, że obsadziłby Kosińskiego w filmowej roli
diabła. Dorzucam do tego taki obrazek. Ów diabeł stoi na bramce klubu sado-maso
w podłej części Nowego Jorku. Uśmiecha się jak Jack Nicholson. Demonicznie.
0 komentarze:
Prześlij komentarz