Jak zwykle sto lat za wszystkimi, ale wreszcie udało mi się znaleźć dłuższą chwilę na dzienniki Susan Sontag, amerykańskiej pisarki i aktywistki. Jeśli oczekujecie opisów romantycznych uniesień nastolatki (pierwsza część, "Odrodzona" rozpoczyna się w momencie, gdy Sontag ma szesnaście lat), to się wybitnie rozczarujecie.
Jedno słowo kojarzy mi się z tymi dziennikami. Intensywne. Wszystko tam jest barwne, szybkie, nasycone i intensywne właśnie. Mnóstwo tytułów najważniejszych książek, kochanki i kochankowie przewijający się jak w kalejdoskopie, fizyczne doznania opisane z naturalistyczną dokładnością. A wszystko to w duchu samodyscypliny (sic!), żeby próbować absolutnie wszystkiego i niczym się nie ograniczać.
fot. Annie Leibovitz
Intymne, czasem wstydliwe i szczere zapiski ukazują Sontag w nowym świetle: niezaprzeczalnie była człowiekiem zafascynowanym uczuciami i seksem wiele poświęcając, by tę fasynację w sobie pielęgnować. Kto ma taką odwagę, by jedynym kryterium dla zdarzeń w życiu uczynić to, czy coś sprawia, że jesteśmy szczęśliwi lub nie?
0 komentarze:
Prześlij komentarz