piątek, 19 lipca 2013

Wszystko, co chcieliście wiedzieć o Jerzym Kosińskim, ale baliście się zapytać

Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie umieścić tutaj tego tytułu. Od razu przywodzi na myśl Allenowski film pełen perwersyjnych wtrętów, masochistycznych ekscytacji i seksu. Seksu przede wszystkim.




I taki jest ten stary zbereźnik, Kosiński, bardzo martwy twórca skandalizujących książek o Holokauście, owiany legendą, diabelnie dziwaczny i inteligentny samobójca.  Kochanek Urszuli Dudziak, Polak na emigracji w Stanach, bohater powieści Janusza Głowackiego „Good Night Dżerzi” (skądinąd fantastycznie mrocznej i inspirującej), autor „Malowanego Ptaka”, o którym nie wiadomo tak naprawdę czy sam go napisał. Kosiński jest ewidentnie postacią, która wniosła do pisarskiego nurtu konfesji dużo świeżości, a właściwie wywróciła ten nurt do góry nogami.


 Czy wolno artyście spisywać zmyślone pamiętniki i sprzedawać jako powieści? Pewnie, że można. Można też na tym nieźle zarobić.


Chełpimy się Kosińskim, bo wywodził się z polskiego poletka, był kontrowersyjny i doceniony za oceanem. Wpadła mi w ręce jego mniej znana tu książka, „Diabelskie drzewo”, której wydawca przytacza na obwolucie zachwyconych redaktorów amerykańskich tytułów. „Cóż za talent!”, „Nikt urodzony w Ameryce nie potrafiłby potraktować tego tematu w ten sposób!”. Cóż to za temat? Banalny i cudowny jednocześnie. Czyli pieniądze i seks. Wciela się w tej opowieści Kosiński w postać znudzonego milionera żywcem osadzonego w realiach lat osiemdziesiątych, który czas spędza głównie na miłosnych uniesieniach z długonogimi modelkami o imieniu Karen lub Barbara oraz na wciąganiu kokainy w gustownie urządzonych rezydencjach. A wszystko to poprzeplatane opisami zrujnowanego dzieciństwa, głębokiej alienacji i przyjemnymi, filozoficznymi cytatami. Cóż może być wreszcie piękniejszego od pisania o miłości? Pisanie o sadomasochistycznym seksie. Wulgarne są to opisy, czyli takie od których trudno nam się oderwać. Zaryzykuję stwierdzeniem, że nasz własny, polski Kosiński jest pionierem i inspiracją dla „50 twarzy Grey’a”, tylko serwuje nam swoje perwersje znacznie strawniejszym językiem, przez co jego literacki sznyt ma nieodparty urok. Niezwykle gładko czyta się monolog głównego bohatera, Jonathana Whalena, i nie, nie udało się pisarzowi przechytrzyć czytelnika – na każdej karcie tej książki czuć jej autora. Chociaż pewnie o to chodziło.


Wybrzmiewa w historii literatury myśl Michała Kotta, który stwierdził, że obsadziłby Kosińskiego w filmowej roli diabła. Dorzucam do tego taki obrazek. Ów diabeł stoi na bramce klubu sado-maso w podłej części Nowego Jorku. Uśmiecha się jak Jack Nicholson. Demonicznie.


0 komentarze:

Prześlij komentarz