wtorek, 13 sierpnia 2013

Here comes the bride, all dressed up and young

Sezon ślubny w pełni, więc i my pod urokiem zwiewnych welonów i eleganckich winietek podejmiemy małżeński temat. Pod rozwagę nie weźmiemy jednak idealnych sal wesel, ale zastanowimy się nad zakochanymi, którzy wbrew aktualnej modzie na "wolne' związki decydują się pójść przed ołtarz w bardzo młodym wieku.




Pokolenie naszych dziadków, a nawet rodziców, decydowało się na ślub po dwudziestce lub wcześniej, ponieważ staropanieństwo czaiło się za rogiem, rodzina nalegała, nie było na co czekać, można było dostać mieszkanie, a i finansowo niepracująca, młoda piękność mogła sobie bez męża nie poradzić. Kiedy takie rozterki nie mają racji bytu, a młodzi kościelne przestrogi i tak mają w nosie, po co się spieszyć?

Pamiętam sytuację, kiedy moja, dwudziestoletnia wówczas, koleżanka ze studiów w czasie przerwy wakacyjnej wyszła za mąż, a gdy w październiku wróciła na zajęcia, reszta wypatrywała pod jej sukienką ciążowego brzucha. Kiedy nikt się nie dopatrzył, nie pobiegliśmy z gratulacjami, tylko nietaktownie pytaliśmy: a właściwie dlaczego się pobraliście? Odpowiedź "bo chcieliśmy" nieszczególnie nas usatysfakcjonowała, lecz nie drążyliśmy dalej. Parę lat później, czyli teraz, wspomniana koleżanka wciąż jest szczęśliwą mężatką, a ja pytam siebie: a co cię to obchodzi? Każde małżeństwo ustanawia własny plan gry i podliczanie komuś lat nijak ma się do tego, jak im ten związek wychodzi. Po prostu "łączmy się w pary, kochajmy się". Bez znaczenia, co nosimy na palcu i czy w ogóle cokolwiek. 

http://www.youtube.com/watch?v=5v6gpy6e1R0

0 komentarze:

Prześlij komentarz